Zdążyć
przed pociągiem :)
Organizator
na odprawie poinformował wszystkich zakaskowanych, iż wszelkie
niekontrolowane przejazdy przez tory tuż przed nadjeżdżającym
pojazdem PKP zakończą się dyskwalifikacją poruszającego się
rowerem (maszynista zachowa stanowisko). Pojawił się we mnie
wewnętrzny sprzeciw. Jeśli zdążę to powinno być to nagrodzone,
uwiecznione fotografią a na mecie koszulką dla najodważniejszego.
:P Jeśli nie zdążę i spotkam się z pkp na torach, oko w oko to
już inna sprawa... No ale żeby jeszcze dnf-a dowalać... Niestety
pociąg nie raczył przybyć gdy dwukrotnie przekraczałam przejazd
przez torowisko...
Ale
zacznijmy od początku. 50 zł wpisowe. Uszczuplenie majątku o powyższą kwotę w biurze startowym jest równoznaczne z zaopatrzeniem przez organizatora w urządzenie od czasu do czasu pipczące na trasie. No dobrze, może pipczeć ale chociaż przy przejazdach przez linię
startu/mety. Zapłaciłam więc, odebrałam numerek, odblask (aby
pociąg widział że rozjeżdża rowerzystę a nie sarnę), a ilość
zipów równa liczbie otworów w tabliczce na kierownicę wprawiła
mnie w wielką euforię. Pamiętając ostatni Family Cup zostawiłam
jednego zipa - gdyż tam wydają tylko 2. Może zawodnicy PRO wiedzą
jak skutecznie zamontować numer za ich pomocą, a pewnie czołowi
PRO robią to jednym zipem. Ja niestety potrzebuję 3-4 szt).
Na
starcie – mini miasteczko, mini liczba zawodników, kameralnie,
piknikowo, muzyka grała - aż się wystartować nie chciało :)
Trasa bardzo szybka (chociaż maratonu w Wejherowie chyba nic nie
jest w stanie pod tym względem przebić) Komary dawały za wygraną.
Oznakowanie minimalistycznie poprawne (podobno ze względu na ochronę
przyrody...). Prawie udało mi się nie pomylić trasy. :P
Wielką atrakcję stanowiły kałuże, które w imię idei, iż prawdziwy kolarz nie traci cennych sekund na objazd bokiem tylko śmiga przez sam środek - zalewały raz jeden raz drugi but. Napęd chwilkę pozgrzytał, ale nie takie błoto widział więc nie marudził zbytnio i współpracował dalej.
Wielką atrakcję stanowiły kałuże, które w imię idei, iż prawdziwy kolarz nie traci cennych sekund na objazd bokiem tylko śmiga przez sam środek - zalewały raz jeden raz drugi but. Napęd chwilkę pozgrzytał, ale nie takie błoto widział więc nie marudził zbytnio i współpracował dalej.
Byłam
pod wielkim wrażeniem błyskawicznego działania wydawanych
komunikatów w czasie jazdy. Na "prawa wolna" wszyscy
zjeżdżali na lewo i odwrotnie... Bo ile to razy zastanawiałam się
czy osoba jadąca przede mną rozumie po polsku... Nie porównujmy
jednak "towarzyskiej Iławy" do medialnej Skandii, gdzie
aby zrobić sobie zdjęcie i przejechać po śladach opon czołowych
polskich zawodników zjeżdża cały świat... Po Iławskim ściganiu
utwierdziłam się w przekonaniu, iż nie tylko mam niesamowicie
równe tempo jazdy, które przyciąga jak magnes do tylnego koła ale
też nie wyglądam z tamtej perspektywy tak tragicznie skoro
jakakolwiek propozycja zamiany miejsc spotyka się z wielkim
oburzeniem. A przecież powinnam się cieszyć z możliwości jazdy
cały czas na czele 2 osobowego peletonu. Jednak robienie za
"lokomotywę" bywa męczące...
Podsumowując
- oprócz pulsometru nic nie pipczyło... Naliczyłam na trasie dwie
górki gdzie wypadało zdecydowanie zrzucić z blatu (x2 okrązenia =
4 zrzucenia). Podobno był bufet... Kończąc pierwsze okrążenie
jakiś Pan próbował wcisnąć mi butelkę z wodą... Nieufna jestem
od obcych picia nie biorę. Z resztą za 50 zł wolałabym "łyknąć"
z kubka... Nie zapominajmy jednak o ochronie środowiska...
Bardzooooo dużym plusem były prysznice udostępnione dla zawodników
przez obiekt sportowy w Iławie. Czyste pachnące - żyć nie
umierać... Po tym odświeżeniu nic nie było w stanie mnie zabić.
Nawet posiłek regeneracyjny w postaci słonej jak morze Czerwone
grochówki... Jeśli tak się żywi team który jest głównym
organizatorem cyklu Korona Północy to strach za nimi jechać :P
Oprócz zajęcia 4 miejsca na dystansie 43 km, miałam zaszczyt towarzyszyć jako eskorta do miejskiego szpitala zawodniczce, która padła ofiarą zębatki WŁASNEGO roweru. Szpital w Iławie (UWAGA) słynie na całą Polskę z naprawy stawów biodrowych. Gdyby też ktoś szukał jogurtu naturalnego z łyżeczką gratis – polecam szpitalny sklepik.
Kolejny przystanek Korony Północy – Susz (może zaserwują makaron....).
zdjęcia organizatora
tekst. Marta Kamińska
Oprócz zajęcia 4 miejsca na dystansie 43 km, miałam zaszczyt towarzyszyć jako eskorta do miejskiego szpitala zawodniczce, która padła ofiarą zębatki WŁASNEGO roweru. Szpital w Iławie (UWAGA) słynie na całą Polskę z naprawy stawów biodrowych. Gdyby też ktoś szukał jogurtu naturalnego z łyżeczką gratis – polecam szpitalny sklepik.
Kolejny przystanek Korony Północy – Susz (może zaserwują makaron....).
zdjęcia organizatora
tekst. Marta Kamińska