wtorek, 29 maja 2012

Kaszebe Runda Kościerzyna


W sobotę 26.05.2012 odbył się nietypowy maraton szosowy „KaszebeRunda” w Kościerzynie. Celem wyścigu jest głównie dobra zabawa. Śmiało można powiedzieć że to forma pikniku. Do wyboru tradycyjnie trzy możliwe trasy. W odróżnieniu od imprez MTB asfaltowe dystanse są dłuższe o cały rząd wielkości. Dla różnego poziomu zawansowania: mikro KaszebeRunda 64 km, mini KaszebeRunda 120 km, i najdłuższy dystans KaszbeRunda 225 km z którym postanowił się zmierzyć nasz reprezentant Piotr Habaj (jadąc rowerem MTB).

Żeby startować w tym maratonie nie jest potrzebny szczególny bajk. Można startować na czym kolwiek byle by miało dwa koła i sprawne hamulce. Podszedłem do tego startu jak do dobrego treningu obciążając przy tym rower jak tylko się da. Ciężkie dętki i opony 800 gram/szt.
Grupa 225 km startowała w godzinach 7:25-8:00 w krótkich 5 minutowych odstępach czasowych by nie robić zatoru. Maraton odbywał się w normalnym ruchu samochodów. Tutaj obowiązkiem jest przestrzeganie prawa o ruchu drogowym. Organizatorzy wytyczyli trasę raczej bocznymi drogami gdzie natężenie ruchu jest niskie. Dopiero dojeżdżając do mety główną ulica można było zaobserwować większe natężenie.
Warunki do jazdy były ciężkie, dość silny wiatr który spowalniał jazdę dawał ostro się we znaki. Wystartowałem z 4 osobową grupką o godz. 7:45. Znaczną część trasy jechał z nami pilot, który dbał o bezpieczeństwo. Szybko narzuciłem swój rytm jazdy, zostawiając resztę w tyle. Jedna osoba na kolarce trzymała się mojego koła do 80 km, gdzie zatrzymała się na bufecie w miejscowości Laska. Moim zamierzeniem było zatrzymanie dopiero przy 110 km na obiad w Charzykowych. To połowa trasy. Byłem dość zmęczony i dwa bidony po 700 mln były zupełnie puste.
Przerwa dobrze mi zrobiła. Do zjedzenia do wyboru albo zupa pomidorowa albo spaghetti. Moim łupem padła pomidorowa, ale była zbyt pikantna i do jazdy rowerowej niezbyt dobra (ale to moje osobiste zdanie). Jadąc ciągle sam już przestałem wierzyć ze dogonię jakiś peleton. Doganiałem pojedyncze jednostki, ale jechały tak słabo że szybko zostawały w tyle.
Silny wiatr stawał się coraz bardziej dokuczliwy i zacząłem tracić nieco sił. Spoglądałem na licznik kiedy następny bufet w Lipnicy. Sok jabłkowy i dwie drożdżówki bardzo mi zasmakowały. Trochę odpocząłem porozciągałem się i dalej w drogę – nadal sam. Jadąc przez Babilon miałem obawy czy nie zakatują mnie muchy których latem jest mnóstwo. Pewnie to ich teren i atakują każdego rowerzystę. Prawdopodobnie ocalił mnie wiatr. Powoli dopadał mnie kryzys zapoczątkowany przez upuszczenie niedojedzonego batonika. No trudno, następny przystanek na 180-tym km.
Półczno, tam na zaplanowanym posiłku spotkałem bardzo dużo kolarzy. Podawano placki oraz lody :D. Chwila odpoczynku, relaksu i dalej w drogę. Przede mną postanowiło jechać dwóch zawodników na kolarzówkach. Pomyślałem sobie ufff w końcu jadę z kimś. Trzymałem im koła z dobrych 10 min zanim rozpoczęli zmiany. Już nie miałem sił na taką rywalizację, trzeba było ją jednak podjąć.
Jechaliśmy szybko ale spokojnie, wymieniając się co jakiś czas. Doganialiśmy pojedyncze jednostki, ale nikt nie chciał nam dotrzymać kroku. Na 200-nym km zaczęliśmy zbierać pomału kolarzy. Powstał ok. 15 osobowy peleton. Ja zamykałem jadąc na samym końcu, nie spuszczając wzroku z kolegów z czołówki. Wiedziałem że zaatakują i chciałem wyrwać razem za nimi. Było to wyjątkowo trudne na rowerze górskim. Na 210 km poszli jak strzała do przodu, zaczął się atak. Śmignąłem razem za nimi trzymając mocno koła. Meta honorowa znajdowała się na rynku w Kościerzynie. Dojechałem z dwoma kompanami.
Po wyścigu zaserwowano kolejny posiłek, żeton na piwo i masaż. Każdy kto dojechał został udekorowany pamiątkowym medalem i dyplomem przez piękne hostessy. Jeżdżę prawie co roku na tą imprezę i bardzo mi się podoba, mimo wysokiego wpisowego warto wziąć w niej udział.

tekst: Piotr Habaj