W sobotę
26.05.2012 odbył się nietypowy maraton szosowy „KaszebeRunda” w Kościerzynie. Celem
wyścigu jest głównie dobra zabawa. Śmiało można powiedzieć że to forma pikniku.
Do wyboru tradycyjnie trzy możliwe trasy. W odróżnieniu od imprez MTB asfaltowe
dystanse są dłuższe o cały rząd wielkości. Dla różnego poziomu zawansowania:
mikro KaszebeRunda 64 km, mini KaszebeRunda 120 km, i najdłuższy dystans
KaszbeRunda 225 km z którym postanowił się zmierzyć nasz reprezentant Piotr Habaj (jadąc rowerem MTB).
Żeby
startować w tym maratonie nie jest potrzebny szczególny bajk. Można startować
na czym kolwiek byle by miało dwa koła i sprawne hamulce. Podszedłem do tego
startu jak do dobrego treningu obciążając przy tym rower jak tylko się da. Ciężkie
dętki i opony 800 gram/szt.
Grupa 225 km
startowała w godzinach 7:25-8:00 w krótkich 5 minutowych odstępach czasowych by
nie robić zatoru. Maraton odbywał się w normalnym ruchu samochodów. Tutaj
obowiązkiem jest przestrzeganie prawa o ruchu drogowym. Organizatorzy wytyczyli
trasę raczej bocznymi drogami gdzie natężenie ruchu jest niskie. Dopiero dojeżdżając
do mety główną ulica można było zaobserwować większe natężenie.
Warunki do
jazdy były ciężkie, dość silny wiatr który spowalniał jazdę dawał ostro się we
znaki. Wystartowałem z 4 osobową grupką o godz. 7:45. Znaczną część trasy
jechał z nami pilot, który dbał o bezpieczeństwo. Szybko narzuciłem swój rytm
jazdy, zostawiając resztę w tyle. Jedna osoba na kolarce trzymała się mojego
koła do 80 km, gdzie zatrzymała się na bufecie w miejscowości Laska. Moim
zamierzeniem było zatrzymanie dopiero przy 110 km na obiad w Charzykowych. To
połowa trasy. Byłem dość zmęczony i dwa bidony po 700 mln były zupełnie puste.
Przerwa dobrze
mi zrobiła. Do zjedzenia do wyboru albo zupa pomidorowa albo spaghetti. Moim
łupem padła pomidorowa, ale była zbyt pikantna i do jazdy rowerowej niezbyt
dobra (ale to moje osobiste zdanie). Jadąc ciągle sam już przestałem wierzyć ze
dogonię jakiś peleton. Doganiałem pojedyncze jednostki, ale jechały tak słabo
że szybko zostawały w tyle.
Silny wiatr stawał
się coraz bardziej dokuczliwy i zacząłem tracić nieco sił. Spoglądałem na
licznik kiedy następny bufet w Lipnicy. Sok jabłkowy i dwie drożdżówki bardzo mi
zasmakowały. Trochę odpocząłem porozciągałem się i dalej w drogę – nadal sam.
Jadąc przez Babilon miałem obawy czy nie zakatują mnie muchy których latem jest
mnóstwo. Pewnie to ich teren i atakują każdego rowerzystę. Prawdopodobnie
ocalił mnie wiatr. Powoli dopadał mnie kryzys zapoczątkowany przez upuszczenie niedojedzonego
batonika. No trudno, następny przystanek na 180-tym km.
Półczno, tam na
zaplanowanym posiłku spotkałem bardzo dużo kolarzy. Podawano placki oraz lody
:D. Chwila odpoczynku, relaksu i dalej w drogę. Przede mną postanowiło jechać
dwóch zawodników na kolarzówkach. Pomyślałem sobie ufff w końcu jadę z kimś. Trzymałem im koła z dobrych 10 min zanim rozpoczęli
zmiany. Już nie miałem sił na taką rywalizację, trzeba było ją jednak podjąć.
Jechaliśmy
szybko ale spokojnie, wymieniając się co jakiś czas. Doganialiśmy pojedyncze
jednostki, ale nikt nie chciał nam dotrzymać kroku. Na 200-nym km zaczęliśmy
zbierać pomału kolarzy. Powstał ok. 15 osobowy peleton. Ja zamykałem jadąc na
samym końcu, nie spuszczając wzroku z kolegów z czołówki. Wiedziałem że
zaatakują i chciałem wyrwać razem za nimi. Było to wyjątkowo trudne na rowerze
górskim. Na 210 km poszli jak strzała do przodu, zaczął się atak. Śmignąłem razem
za nimi trzymając mocno koła. Meta honorowa znajdowała się na rynku w Kościerzynie.
Dojechałem z dwoma kompanami.
Po wyścigu zaserwowano
kolejny posiłek, żeton na piwo i masaż. Każdy kto dojechał został udekorowany pamiątkowym
medalem i dyplomem przez piękne hostessy. Jeżdżę prawie co roku na tą imprezę i
bardzo mi się podoba, mimo wysokiego wpisowego warto wziąć w niej udział.
tekst: Piotr Habaj