środa, 25 kwietnia 2012

Przebieg wyścigu oczami zawodnika. Piotr Habaj

Dziś odbyła się pierwsza seria zawodów cyklu „Powerade Garmin MTB Marathon” w Murowanej Goślinie. Pogoda nie zapowiadała się dość dobrze. Już sama podróż samochodem to trasa we mgle i deszczu. Gdy dojechaliśmy na miejsce powitał nas piorunujący wiatr i deszcz. Wiadomo że łatwo nie będzie.
Jak to w maratonach bywa były trzy trasy do wyboru: Mini 36,3 km przewyższenia 311 metrów, Mega: 72,9 (625 m) i największy dystans jakim jest Giga 110 km o przewyższeniu 912 metrów. Ja osobiście zapisałem się już na początku na dystans mega i tego się trzymałem. Start dystansu Mega był zaplanowany na godz. 11:00 czyli dzieliło nas 15 min od dystansu Giga
Peleton dość ostro ruszył przy starcie, część początkowej trasy przebiegała asfaltem gdzie po kilku metrach doszło do dość niebezpiecznej kraksy dwóch zawodników. Takie rzeczy się zdążają, zawody są zawsze dość niebezpieczne. Jedzie się szybko niemal kiera w kierę, mały błąd i odrobina nieuwagi może doprowadzić do upadku. W oddali słyszałem tylko uwaga, uwaga!!! Odbiłem mocno na prawą stronę, ponieważ na całej szerokości rozkładali się inni rowerzyści.
Początki przejazdów nie należą do moich mocnych stron. Musze się najpierw dobrze rozgrzać, spokojnie bez szaleństw by dostać moc i tym razem było podobnie. Nie wychylałem się za mocno ponieważ dystans był zbyt duży i szkoda tracić siły tuż na samym początku. Początkowo trasa była bardzo szybka, ale nie zabrakło również elementów technicznych.
Trasa została zupełnie zmieniona w porównaniu do poprzedniego roku. Teraz trudniej. Nie to co Skandia, gdzie można już na pamięć znać każdą znajdującą się dziurę na trasie. Powerade reprezentuje inny poziom. Organizator bardziej dba o urozmaicenie imprezy, organizacja jest bardziej profesjonalna, nie można się do niczego przyczepić. Wszystko niemal idealnie dopracowane, począwszy od oznakowania trasy po bufety, gdzie wszystkiego w zapasie i niczego nie zabraknie. Ja nie zatrzymałem się na żadnym ponieważ nie czułem takiej potrzeby, miałem jakiś nadmiar energii co zaowocowało nawet przyzwoitym wynikiem.
Elementy techniczne, były ostre zjazdy, przejazd przez mostek a następnie podjazd krótki lecz piaszczysty, nie wszystko było przejezdne, nie raz trzeba było zejść z roweru i podprowadzić. Czasami błoto i piasek zapychały bloki utrudniając wpięcie w pedały.
Trasa była dość szybka. Może to potwierdzić moja średnia wynosząca 28 km/h po 50km w terenie. Ta moc z pewnością wynika z pracy jaką wykonałem zimą. Prawdopodobnie jestem w życiowej formie. Jak w snach kolarza, naciskałem i prowadziłem ciągle peleton po czym zostawałem sam. Gdy dogoniłem następnych przeciwników pozwalałem sobie na chwilę oddechu. Potem tylko „lewa wolna”, kolarze za mną odpadali bo nie dawali już rady.
Jednym z trudniejszych elementów był przejazd przez budowę nowego wiaduktu. Wąska ścieżka dość gliniasta i zakręty po 180 stopni. Mimo bardzo, bardzo śliskiego podłoża udało mi się je pokonać bez zsiadania z roweru. Zdobyłem mnóstwo cennych sekund.
Po przejechaniu powyżej 50  km zaczęły się interwały i słynna „Dziewicza Góra”. Niestety końcówki nie udało mi się podjechać ponieważ prawa strona była przyblokowana przez prowadzących rowery. Skierowałem się na bardziej wymagającą lewą. Spora ilość korzeni uniemożliwiła płynny przejazd. Krótko mówiąc zabrakło mi siły na samą końcówkę, trochę się wkurzyłem ale co zrobić, podbiegłem i dalej w drogę. Drobne problemy z wpięciem się w SPDki, ale po jakimś czasie udało się lecz szkoda kilku cennych straconych sekund.
Nie obyło się również bez szybkich niebezpiecznych zjazdów gdzie prędkość sięgała ok. 50 km/h trochę singeltacków, było niemal wszystko co lubię. Nie raz dopadł mnie strach gdy wpadałem w poślizgi. Za każdym razem jednak udawało mi się wyjść z opresji.
Pod koniec maratonu ok. 11 km do mety dogoniłem uciekającego zawodnika z jakiegoś wiodącego zespołu. Nie widziałem sensu wyprzedzania. Wychylając się zza jego pleców nikogo w oddali nie widziałem. Odpoczywałem trochę jadąc za nim, choć tempo około 28 km/h nie było słabe. Jechało za nami jeszcze ok. 6 zawodników lecz później ok. 5-3 km do mety odpadli i zostali w tyle. Po jakimś czasie ktoś nas wyprzedził – jakiś samotny jeździec. Ciągnęliśmy coś powyżej 30 km/h jechałem tuż za nim, zostaliśmy tylko w dwójkę, gdy zbliżaliśmy się do przejazdu kolejowego widziałem w oddali metę. Wyprzedziłem go i chciałem przyspieszyć, lecz łańcuch był tak zanieczyszczony błotem, że stając na pedałach i chcąc bardzo mocno nadusić trzy razy strzelił. To wybiło mnie nieco z rytmu. Zostałem wyprzedzony na początku asfaltowego finiszu. Ostatnie kilkaset metrów dawałem z siebie wszystko, powoli zbliżając się do przeciwnika. Widziałem jak słabnie. W samej końcówce pokonałem go o pół długości koła. Po zatrzymaniu podaliśmy sobie ręce, dziękując za wspaniałą walkę.
Z wyniku jestem bardzo zadowolony, to niemal mój najlepszy w historii:
13 w M3 i 43 w ogólnej a to dopiero początek sezonu
Plusy:
  • Super dobrana trasa, zmieniona względem poprzednich sezonów
  • Wyposażenie bufetów
  • Oznakowanie trasy
  • Przerwy czasowe pomiędzy poszczególnymi dystansami
  • Miła atmosfera
Minusy:
·         Nie znalazłem takich

Tekst Piotr Habaj