Dziś odbyła
się pierwsza seria zawodów cyklu „Powerade Garmin MTB Marathon” w Murowanej
Goślinie. Pogoda nie zapowiadała się dość dobrze. Już sama podróż samochodem to
trasa we mgle i deszczu. Gdy dojechaliśmy na miejsce powitał nas piorunujący
wiatr i deszcz. Wiadomo że łatwo nie będzie.
Jak to w
maratonach bywa były trzy trasy do wyboru: Mini 36,3 km przewyższenia 311
metrów, Mega: 72,9 (625 m) i największy dystans jakim jest Giga 110 km o
przewyższeniu 912 metrów. Ja osobiście zapisałem się już na początku na dystans
mega i tego się trzymałem. Start dystansu Mega był zaplanowany na godz. 11:00
czyli dzieliło nas 15 min od dystansu Giga
Peleton dość
ostro ruszył przy starcie, część początkowej trasy przebiegała asfaltem gdzie
po kilku metrach doszło do dość niebezpiecznej kraksy dwóch zawodników. Takie
rzeczy się zdążają, zawody są zawsze dość niebezpieczne. Jedzie się szybko
niemal kiera w kierę, mały błąd i odrobina nieuwagi może doprowadzić do upadku.
W oddali słyszałem tylko uwaga, uwaga!!! Odbiłem mocno na prawą stronę,
ponieważ na całej szerokości rozkładali się inni rowerzyści.
Początki
przejazdów nie należą do moich mocnych stron. Musze się najpierw dobrze
rozgrzać, spokojnie bez szaleństw by dostać moc i tym razem było podobnie. Nie
wychylałem się za mocno ponieważ dystans był zbyt duży i szkoda tracić siły tuż
na samym początku. Początkowo trasa była bardzo szybka, ale nie zabrakło
również elementów technicznych.
Trasa została
zupełnie zmieniona w porównaniu do poprzedniego roku. Teraz trudniej. Nie to co
Skandia, gdzie można już na pamięć znać każdą znajdującą się dziurę na trasie.
Powerade reprezentuje inny poziom. Organizator bardziej dba o urozmaicenie
imprezy, organizacja jest bardziej profesjonalna, nie można się do niczego
przyczepić. Wszystko niemal idealnie dopracowane, począwszy od oznakowania
trasy po bufety, gdzie wszystkiego w zapasie i niczego nie zabraknie. Ja nie
zatrzymałem się na żadnym ponieważ nie czułem takiej potrzeby, miałem jakiś
nadmiar energii co zaowocowało nawet przyzwoitym wynikiem.
Elementy
techniczne, były ostre zjazdy, przejazd przez mostek a następnie podjazd krótki
lecz piaszczysty, nie wszystko było przejezdne, nie raz trzeba było zejść z
roweru i podprowadzić. Czasami błoto i piasek zapychały bloki utrudniając
wpięcie w pedały.
Trasa była
dość szybka. Może to potwierdzić moja średnia wynosząca 28 km/h po 50km w
terenie. Ta moc z pewnością wynika z pracy jaką wykonałem zimą. Prawdopodobnie
jestem w życiowej formie. Jak w snach kolarza, naciskałem i prowadziłem ciągle
peleton po czym zostawałem sam. Gdy dogoniłem następnych przeciwników
pozwalałem sobie na chwilę oddechu. Potem tylko „lewa wolna”, kolarze za mną
odpadali bo nie dawali już rady.
Jednym z
trudniejszych elementów był przejazd przez budowę nowego wiaduktu. Wąska
ścieżka dość gliniasta i zakręty po 180 stopni. Mimo bardzo, bardzo śliskiego
podłoża udało mi się je pokonać bez zsiadania z roweru. Zdobyłem mnóstwo
cennych sekund.
Po
przejechaniu powyżej 50 km zaczęły się
interwały i słynna „Dziewicza Góra”. Niestety końcówki nie udało mi się
podjechać ponieważ prawa strona była przyblokowana przez prowadzących rowery.
Skierowałem się na bardziej wymagającą lewą. Spora ilość korzeni uniemożliwiła płynny
przejazd. Krótko mówiąc zabrakło mi siły na samą końcówkę, trochę się wkurzyłem
ale co zrobić, podbiegłem i dalej w drogę. Drobne problemy z wpięciem się w SPDki,
ale po jakimś czasie udało się lecz szkoda kilku cennych straconych sekund.
Nie obyło się
również bez szybkich niebezpiecznych zjazdów gdzie prędkość sięgała ok. 50 km/h
trochę singeltacków, było niemal wszystko co lubię. Nie raz dopadł mnie strach
gdy wpadałem w poślizgi. Za każdym razem jednak udawało mi się wyjść z opresji.
Pod koniec
maratonu ok. 11 km do mety dogoniłem uciekającego zawodnika z jakiegoś wiodącego
zespołu. Nie widziałem sensu wyprzedzania. Wychylając się zza jego pleców
nikogo w oddali nie widziałem. Odpoczywałem trochę jadąc za nim, choć tempo około
28 km/h nie było słabe. Jechało za nami jeszcze ok. 6 zawodników lecz później
ok. 5-3 km do mety odpadli i zostali w tyle. Po jakimś czasie ktoś nas
wyprzedził – jakiś samotny jeździec. Ciągnęliśmy coś powyżej 30 km/h jechałem
tuż za nim, zostaliśmy tylko w dwójkę, gdy zbliżaliśmy się do przejazdu kolejowego
widziałem w oddali metę. Wyprzedziłem go i chciałem przyspieszyć, lecz łańcuch
był tak zanieczyszczony błotem, że stając na pedałach i chcąc bardzo mocno
nadusić trzy razy strzelił. To wybiło mnie nieco z rytmu. Zostałem wyprzedzony
na początku asfaltowego finiszu. Ostatnie kilkaset metrów dawałem z siebie
wszystko, powoli zbliżając się do przeciwnika. Widziałem jak słabnie. W samej
końcówce pokonałem go o pół długości koła. Po zatrzymaniu podaliśmy sobie ręce,
dziękując za wspaniałą walkę.
Z wyniku
jestem bardzo zadowolony, to niemal mój najlepszy w historii:
13 w M3 i 43 w
ogólnej a to dopiero początek sezonu
Plusy:
- Super dobrana trasa, zmieniona względem poprzednich sezonów
- Wyposażenie bufetów
- Oznakowanie trasy
- Przerwy czasowe pomiędzy poszczególnymi dystansami
- Miła atmosfera
Minusy:
·
Nie znalazłem takich
Tekst Piotr Habaj
Tekst Piotr Habaj