Dystans
Grand Fondo zawsze wydawał mi się czymś z cyklu mission impossible, a ludzie,
którzy się z nim mierzyli urastali do rangi herosów. Jednak po niedzielnej
edycji zaczęłam rozumieć czym niektórzy z nich kierują się przy wyborze
długości trasy.
Oto kilka powodów:
Oto kilka powodów:
1.
Grandowcy startują jako pierwsi – nie są liczną grupą więc przetasowania, kto
ma być z przodu, a kto z tyłu dokonują się dosyć szybko. Niektórzy z nich
zdublują tego i owego na trasie ale nie są to sytuacje karkołomne. Zawodnicy
krótszych dystansów często są spowalniani tłokiem przez całe kilometry;
2.
Dzięki 3 okrążeniom można poznać trasę na pamięć – pozwala to szlifować
umiejętność jej pokonywania aż do przyszłego roku w nadziei, że trasa się
powtórzy;
3.
Szanse na dogonienie przez innych uczestników z Mini i Medio są niewielkie i
jak napisane w punkcie pierwszym nie będą powodować narażenia życia, ponieważ
jedni i drudzy zdążą już pozbyć się nadmiaru adrenaliny skumulowanej przed
startem;
4.Na
trasie można się najeść i napić do woli, im więcej okrążeń tym więcej
możliwości skorzystania z bufetu :);
5.
Satysfakcja gwarantowana z dotarcia do mety po prawie 100 km, nawet wtedy gdy
organizator zwinie już swoje miasteczko...
Niestety,
jak to zwykle bywa, człowiek jest mądry po fakcie. Zapisałam się na Medio. Już
przed startem, po ustawieniu się w sektorach, za plecami słychać było
niecierpliwy trzask SPD-ów ekipy z mini...
Odstępy czasowe między sektorami niewielkie, jednak człowiek po wyruszeniu w rowerowy bój starał się skupić na wyprzedzaniu. Nikt nie myślał o niebezpieczeństwie czyhającym za plecami...
Dopadli nas na zjeździe, gdzie niestety było wąsko. Oni na łeb na szyję, a my drogą, modląc się by była szersza i szybsza, a prześladowcy żeby teleportowali się gdzieś indziej. Wiadomo jednak, że chcieć, to nie zawsze móc.
Odstępy czasowe między sektorami niewielkie, jednak człowiek po wyruszeniu w rowerowy bój starał się skupić na wyprzedzaniu. Nikt nie myślał o niebezpieczeństwie czyhającym za plecami...
Dopadli nas na zjeździe, gdzie niestety było wąsko. Oni na łeb na szyję, a my drogą, modląc się by była szersza i szybsza, a prześladowcy żeby teleportowali się gdzieś indziej. Wiadomo jednak, że chcieć, to nie zawsze móc.
Stało
się... pędzący młodociany testosteron z mini, zajechał drogę nie wtedy kiedy
trzeba i nie temu komu trzeba, ktoś zahamował, stanął w poprzek przejazdu, ktoś
kogoś zahaczył, a jeszcze inny wylądował w zupełnie przypadkowym miejscu, czyli
na ziemi w pobliskim rowie.
Jak
to w bajkach bywa, ten kto upadł, w końcu się podniósł, naprawił rower, otarł
łzy, wysmarkał nos. Na koniec obiecał sobie, że jeśli spotka osobnika, który mu
to zrobił, to on swoją ulubioną pompę w jego szprychy wsadzi. Dobrze, że trasa
była idealna. Malownicza, interwałowa, dla każdego coś miłego.
Należą
się podziękowania organizatorom, nie tylko za świetnie ułożoną trasę, również
za bardzo miłą obsługę w ambulansie i to, że tym razem makaronu na mecie nie
zabrakło :) Jeśli w miasteczku zawodów znajdował się punkt, gdzie można było
zostawić rzeczy przed startem, to był on niewidzialny. To samo dotyczyło ekipy
odpowiedzialnej za pilnowanie trasy. Po 2 godzinach stania w newralgicznych
miejscach, znudzona widokiem pedałujących ciągle w tą samą stronę kolarzy,
nagle zapadła się pod ziemię.
Plan
na przyszły rok, to dostać się do lepszych sektorów (10 min kary to tyle samo,
ile zajmuje wygrzebanie się po spotkaniu z rozbuchanym mini oddziałem), lub
zacisnąć zęby i wybrać Fondo. Ostatecznie będzie można pojechać mini i ustawić
się za chartami. Jedynym wtedy zagrożeniem będą rowerowcy, którzy przyjadą
prosto ze ścieżek, z lekkim zdziwieniem na twarzy i malującym się pytaniem
" to tu nie ma asfaltu?"
Marta Kamińska
pełna galeria ze Skandii w Gdańsku
Marta Kamińska
pełna galeria ze Skandii w Gdańsku